niedziela, 8 maja 2011

Pękła czara szaleństwa. Wylewa się cała zbierana przez lata ohyda, cały bród i zgnilizna. W sercu i w mózgu popiół. Nic...Nic ciekawego lub wartego uwagi. Tragedia bez tłumu, bez świadków, bez ryku karetek i reflektorów. Tragedia żyjaca w mroku, pod ziemią, pod dywanem. Leżę w rynsztoku i wołam do Pana z ciemności. Na daremno, nikt mi nie odpowiada...
To jest ogromny ocean odrętwienia i beznadziei, dryfując po nim na oślep, bez wiosła i kompasu, bez latarni nawet najmniejszej, natrafiam po omacku na dziwne archipelagi, gdzie zacumować mogę na chwilę by poczuć trywialny śmiertelniczy ból, i tutaj tylko mogę sie go nie wstydzić. To ślepe chwile, przypadkowe mgnienia podarowane bez żadnego zamiaru. A potem znów czas odpływać...